**Elizabeth** - To jak? Czerwona czy granatowa? A może biała? - od rana siedziałam w pokoju mojej najlepszej przyjaciółki, słuchając opowieści, o tym jaki to Stephen jest cudowny i musi się z nim umówić, bo inaczej zwariuje. Ale mnie nie interesował Stephen. Mnie interesowała dziewczyna, o której wcześniej wspomniała Kath.
- A może w końcu powiesz mi coś, o tej dziewczynie?
- Której? Tej blondynie, która próbuje mi ukraść Stephena? - burknęła Katharina.
- Tak, o niej. Jak ma na imię? Nazwisko? Wygląd? Wiek? - chciałam zdobyć jak najwięcej informacji, o nowej współlokatorce. Nie sądzę, aby była wredną, pustą lalą, która jak każda inna szaleje za Stephenem. Ja jedyna wiedziałam, o sekrecie Stephena, o jednej osobie, która mu się oprze, a mój przyjaciel się w niej zakocha. Ja opieram się Stephenowi z trudem. Ale jest teraz dla mnie, jak brat. Wiedzieliśmy o sobie wszystko.
- No, to... - zaczęła Kath, gdy nagle w drzwiach ujrzałyśmy w drzwiach moją przybraną siostrę.
Vasilissa Clarissa Lewis - piętnastoletnia córka Isabelle i Simon'a Lewis. 176 centymetrów wzrostu, brązowe falowane włosy, ciemne oczy, na których zawsze znajdowały się szkła, które zmieniały kolor tęczówek na szare. Szczupła. Ideał. Według mnie. Kocham ją od zawsze. Od pierwszego momentu naszego spotkania.
Miałam wtedy 7 lat, a Lissa 5. W rodzinie Lewis'ów znalazłam się, całkiem przypadkowo. Ja byłam przypadkiem. Mój ojciec Hodge Starkweather, znalazł sobie ładną i młodą, kobietkę, niedługo przed śmiercią. Moja matka zaszła w ciążę, zmarła przy porodzie. Wychowałam się w sierocińcu. Pewnego dnia, uciekłam i uderzyłam o czyjeś nogi. O nogi, mojej nowej mamy - Isabelle Lewis. Matka kochała dzieci. Małe, duże, średnie, każde. Pokochała mnie od pierwszego wejrzenia. tego samego wieczora, poznałam moje nowe rodzeństwo i kuzynostwo: Parisię, Maxwell'a i Vasilissę. Z nią mam najsilniejszą więź. Zostałyśmy parabatai. - Hej, co tam? Znów gadacie o tym, że nie umiem skakać z 30 metrów? No, weźcie jeszcze będę lepsze, niż wy! - wykrzyczała Lissa.
- Nie rozmawiamy, o twojej technice skoków, tylko o tej nowej mieszkance Instytutu. - powiedziałam, Liss stanęła obok mnie. Chodź to ja byłam starsza, to ona była wyższa. Ona 176 centymetrów wzrostu, a ja ledwo 155 centymetrów.
- Właśnie! Któraś z was ją widziała? Wiem jak się nazywa. Lesli Edytha Blackthorn. Tata mi powiedział. - pochwaliła się Lissa i uśmiechnęła się promiennie.
- Ja ją widziałam - powiedziała Katharina - Blond włosy, brązowe oczy, szczupła, niska. - Z takiego opisu mi nici. Katyh chyba naprawdę jej nie polubiła. Zawsze opisywała kogoś bardzo szczegółowo. Chyba, że tego kogoś nie polubiła.
- Zadzwonię do Pat! Jak tylko Lesli wróci ze spaceru z Stephenem wszystkie pójdziemy do klubu! - gdy wspomniała o blondynce, która poszła się przejść ze złotookim, na twarzy KAth namalował się grymas niezadowolenia i obrzydzenia.
- Okay. Idę wybrać sukienkę na wieczór. - już kierowałam się do drzwi razem z Lissą, gdy coś mi się przypomniało - Aha, K. ubierz tę czerwoną - popatrzyłam najpierw na twarz przyjaciółki, a następnie na sukienkę, leżącą na łóżku - będzie ci pasować do twarzy! - następnie wyszłam z pokoju kaszląc ze śmiechu.
- Ejj, a może Steph i Max pójdą z nami? Będzie fajnie! - powiedziała Lissa.
- Niech będzie. Dzwoń do Pat, niech wraca do domu. Aha i do Stephena też! - rozkazałam.
W odpowiedzi usłyszałam tylko, cichy pomruk ,,okay'' i, coś w stylu ,, muszę się spodować Steph'owi''. Hah. Zaraz.... w co ja się ubiorę? Może tym razem w końcu wybierze mnie?
Nie, to niedorzeczne my się przyjaźnimy. A może jednak się uda? - powiedział cichy głosik w mojej głowie.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał! Komentujcie koszałki! To inspiruje!
super rozdział czekam na kolejny
OdpowiedzUsuń